Muszę przyznać, że w tytule zawarłem niemały spoiler dotyczący fabuły odcinka. Prawda jest taka, że nie do końca mnie to obchodzi, a poza tym wątpię, by ktokolwiek miał czytać ten opis po to, by stwierdzić, że chce lub nie chce zobaczyć tego odcinka. Obawiam się, że przyjmę takie podejście przy każdym takim okołodoktorowym temacie i podejdę do tego dość... luźno. Cóż, zatem nie pozostaje mi nic innego, jak tylko - ENJOY!
|
Mania Doktora ponownie wplątuje Clarę w niebezpieczne przygody. |
W dużym skrócie - w pierwszych scenach widzimy Clarę i jej nowego znajomego z grona nauczycieli - Danny'ego Pinka. Ale nie są "tak po prostu", a są na pierwszej randce. Całe spotkanie zapowiada się naprawdę miło, ale po pierwsze - perspektywa Doktora w tle rujnuje wszystko na wejściu; po drugie - gdy podczas rozmowy zostaje poruszony temat wojny, Danny zaczyna burzyć się i podchodzić do wszystkiego zbyt osobiście. Clara nie wytrzymuje napięcia i zwyczajnie wychodzi. Ale wieczór mimo wszystko będzie dla niej pełen wrażeń, bo oto w jej domu, w jej własnym domu ląduje podejrzanie niebieska budka telefoniczna z dziwnym siwym gościem w środku. Na wstępie - aluzji do starości niemalże brak. Teraz wszystkie jakby ustępują aluzjom do groźnych brwi Capaldiego. Wracając do tematu, Doktor ma tym razem problem z istotą, która jak mniema, towarzyszy każdemu z nas, nawet wtedy, gdy pozornie jesteśmy sami. Teoretycznie łączy się to ze snem, który ma na jakimś etapie życia każdy z nas - o ręce spod łóżka, która łapie nas za kostkę. Władca Czasu chce cofnąć się do dzieciństwa Clary za pośrednictwem więzi telepatycznej TARDIS, jednak w wyniku rozbiegania myśli bohaterki lądują nieopodal domu dziecka, w dzieciństwie Danny'ego, który wtedy jeszcze był Rupertem.
|
Doktor kontempluje nad istotą stworków spod łóżka. |
Idiotycznego i przydługiego wstępu stało się zadość. Co bardzo spodobało mi się w odcinku, to wszelkie czasowe kombinacje. Dzieciństwo Danny'ego, dziwna przyszłość z jednym z potomków Pinka i najprawdopodobniej drugiej znanej nam postaci, oraz trzecie, dzieciństwo postaci najistotniejszej ze wszystkich. O tym właśnie mógłbym rozpisywać się najwięcej, bo to najbardziej mnie urzekło. Został wyjaśniony pewien drobny detal z
The Day of the Doctor, przy okazji poznaliśmy Doktora od bliższej, nieco słabszej strony. Jeśli chodzi o pomysł na fabułę - wyjątkowy. Zdecydowanie dość mroczny i niepokojący. Co prawda, nie wywoływał ataku paniki jak każde spotkanie z Płaczącymi Aniołami, ale miał w sobie coś klimatycznego z delikatnym dreszczykiem. Humor był tutaj dość oszczędnie dawkowany, ale nie zabrakło go w ogóle, co również cenię. Przede wszystkim, fabuła była dużo bardziej zgrabna i klejąca się niż w odcinku piątym, o czym też nie omieszkam napisać.
Po tych kilku odcinkach walki z samym sobą ostatecznie stwierdzam, że Capaldi został Doktorem. Wpasował się w kanon, wykształcił swoją tożsamość zachowując zasady dziwności i nietypowości. Nie mogę się doczekać kolejnych wystąpień, a ten odcinek zdecydowanie zadziałał na jego korzyść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz