Od dawna przymierzałem się do obejrzenia
The Babadook skuszony głównie... plakatem filmu. Naprawdę, wydał mi się całkowicie awangardowy i budził skojarzenia z rysunkami ze
Scary Stories To Tell In The Dark, co swoją drogą serdecznie polecam. Krótki opis tej australijskiej produkcji również obiecywał wiele. Miałem także dość wygórowane oczekiwania - wiem, jak wygląda obecnie kwestia horrorów, większość stosuje tanie sztuczki, powiela schematy, a w trakcie fabuły absurdy rodzą absurdy. Czy film sprostał moim oczekiwaniom?
|
Groza na 102. |
W pierwszych scenach poznajemy główne postacie dramatu (raczej horroru, choć z rozwojem fabuły budzą się w nas sprzeczne uczucia) - Amelię i Samuela. Amelia (Essie Davis) jest wdową, jej mąż zginął w wypadku w trakcie transportu żony do szpitala - była w ciąży i lada moment miał urodzić się ich syn. Ów chłopiec to Samuel (Noah Wiseman), jest trochę dziwaczny, ma problemy z kontaktem z rówieśnikami, a ponadto ma wybujałą wyobraźnię - wszędzie widzi potwory, na które bez ustanku zastawia pułapki, ze złomu zgromadzonego w domu konstruuje prowizoryczne bronie przeciwko nim. Amelia nie radzi sobie z wychowaniem Samuela, jest całkowicie specyficznym dzieckiem, a jej problemy pogłębia niemożność poradzenia sobie ze stratą męża - nawet po tylu latach rana na jej duszy jest wciąż otwarta i ani myśli się zagoić. Problemy rodziny sięgają zenitu kiedy Samuel prosi matkę o przeczytanie mu znalezionej na półce książki o Babadooku - mrocznym stworze żyjącym w ciemnościach, którego wpuszczenie do swojego życia jest równoznaczne z rozpoczęciem koszmaru. Nie muszę chyba wspominać, że na tym momencie film się nie kończy. Ostrzeżenia zawarte w pozornie niewinnej książce dla dzieci zdają się na nic - Amelia i Samuel będą musieli zmierzyć z czymś, o czym do tej pory im się nie śniło.
Film jest zrealizowany w świetny, bardzo oldschoolowy sposób. Z lekka wyblakłe kolory, zabiegi stosowane w celu nastraszenia widza, klimat budowany w wyjątkowym stylu, przywodzą na myśl najstarszych protoplastów rodziny horroru - na przykład
Dziecko Rosemary. Widz straszony jest tutaj inaczej niż w większości nowszych filmów grozy, nie uświadczycie tu wrednych screamerów przyprawiających skórę o ciarki głównie hałasem i elementem zaskoczenia. Tutaj cała atmosfera budowana jest dużo bardziej subtelnie, stopniowo, lecz również zaskakująco. W wielu momentach, gdy akurat spodziewamy się czegoś strasznego, nic tak naprawdę się nie dzieje. Napięcie wyczuwalne jest cały czas. Sama zjawa nie jest tylko pretekstem do stosowania wyżej wymienionych "krzykaczy" - w zasadzie to widzimy ją w filmie zaledwie kilka razy, zawsze niewyraźnie, szybko migającą w kadrze. Kolejnym świetnym rozwiązaniem było przedstawienie ruchu Babadooka animacją poklatkową, co jest wyraźnym puszczeniem oka w stronę fanów starych, jeszcze niemych filmów grozy.
Zakończenie jest nieprzewidywalne, dziwne, dające większy popis raczej po głębszej interpretacji - przedstawienie w filmie mogłoby wydawać się płytkie, ale tylko gdy zlekceważymy jego drugie dno.
Babadook daje nadzieję na dobre jakościowo, nieprzewidywalne, nowoczesne, lecz staroszkolne kino grozy. Gdzie atmosfera zaszczucia budowana jest jak dawniej - muzyką, grą świateł, niewyraźnymi kształtami, w których możemy doszukiwać się konkretnych sylwetek. Trzeba być prawdziwym wirtuozem, by przy użyciu tak niewielu środków wzbudzić w widzu realny lęk. A to się pani reżyser z całą pewnością udało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz