środa, 22 października 2014

"Bogowie" (2014) - wrażenia

Jak już parokrotnie wspominałem - nie jestem fanem polskich filmów. Już miałem nadzieję, że zmieni się to uprzedzenie po seansie Miasta 44, i rzeczywiście, do połowy filmu było spoko, ale dwie durne i pasujące jak pięść do nosa sceny skutecznie zachwiały ocenę całości - nic się nie zmieniło w mojej opinii. Idąc na Bogów nie miałem jakichś wygórowanych oczekiwań, bo z góry założyłem mierny film, albo najwyżej nieco lepszy niż przeciętny. Nigdy nie byłem też jakimś fanatykiem Religi (choć nie mogę odmówić mu ogromnego przyczynku dla rozwoju polskiej transplantologii), więc na film szedłem raczej z ciekawości. Jakże zaskoczyły mnie opinie i recenzje przeczytane w internecie - nie wytknięto mu niemal żadnych wad! A zdziwiłem się jeszcze bardziej, gdy już po seansie mogłem wyrzucić swoją pierwotną opinię o polskich produkcjach do pobliskiego śmietnika.
Kot odwalił kawał dobrej roboty.
Nie mam zamiaru rozwodzić się nad fabułą, bo scenarzyści wyjęli ją z życia. Każdy kto jest mniej czy więcej zorientowany w historii polskiej medycyny wie, że zmagania Religi z dezaprobatą otoczenia wobec ryzykownego zabiegu transplantacji serca  napsuły mu niemało krwi - i to jest właściwy motor napędowy produkcji.

Najdłuższe wypracowanie można napisać tutaj o Tomku Kocie, który wcielił się w główną rolę. Nie muszę mówić, że jego wygląd, gestykulacja, sposób wysławiania się, sylwetka, były odegrane I-DE-AL-NIE. Poważnie - niepozorny, wysoki i chudy Kot, zagrał Religę lepiej, niż ktokolwiek inny mógłby kiedykolwiek. Religa w jego wydaniu nie był także złotym i niewinnym człowiekiem - odpalał fajkę od fajki (scena z Religą bez papierosa to tutaj rzadkość), ból niepowodzeń zabijał czystą, klął na potęgę, brawurowo prowadził Fiata, sprawy związane z pracą stawiał ponad rodziną. Cholernie przekonujący obraz. Pozostali bohaterowie nieco usuwają się na dalszy plan, właśnie ze względu na niesamowitą charyzmę postaci pierwszoplanowej, jednak nie zanikają oni całkowicie - najbardziej rzucają się w oczy bliscy przyjaciele i współzałożyciele kliniki kardiochirurga, a także Magdalena Czerwińska w roli żony lekarza - Anny (choć jej rola jest tutaj w zasadzie nieznaczna).

Postarano się nawet o parę żarcików, coby film nie emanował patosem charakterystycznym dla polskiego kina - zdanie "Z samymi łóżkami to możemy tu burdel zrobić, a nie szpital" wygrało dla mnie życie.

Realia lat 80' nie zawodzą, nie brak tu oldschoolowej muzyki, samochodów sprzed trzech dekad, trochę kiczowatych strojów, fryzur - tutaj nie ma na co narzekać.

Może dziwić punkt, w którym kończy się film, jednak uważam go za idealny - czas przed pierwszym stuprocentowo udanym przeszczepem serca był najbardziej burzliwy i interesujący na tyle, by to ten okres wykorzystać w filmie.

Gdy tak wracam pamięcią parę godzin wstecz, do seansu, to niestety, ale naprawdę nie jestem sobie w stanie przypomnieć niczego, co przeszkadzałoby mi w tym filmie. To chyba pierwszy polski film, na który w żadnym stopniu nie mogę ponarzekać. Świetna realizacja, oddane realia i główna postać. Sio, oglądać, nawet jeśli nie interesuje was biografia Religi. Nie będziecie zawiedzeni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz