Tak jak ostatnio złapaliśmy fazę na wałkowanie dorobku Wesa Andersona, tak teraz chyba przyszedł czas na oglądanie wszystkich filmów z udziałem Louisa Garrela (w dalszym ciągu utrzymuję, że jest wyjątkowy). Wczorajszego wieczoru padło na
Granicę świtu, czyli film parę lat młodszy od
Marzycieli, teoretycznie, również bardziej dojrzały. Dzieło jest produkcji francuskiej, zatem nie uświadczymy tu języka angielskiego, czy na przykład bardziej znanych zachodnich aktorów. Na fotelu reżyserskim zasiadł Garrel senior i udowodnił, że offowe kino francuskie stoi na bardzo wysokim poziomie i paradoksalnie nie jest doceniane tak bardzo jak nierzadko znacznie gorszy mainstream. ALE OD POCZĄTKU.
|
Oryginalny plakat filmu. |
Film opowiada historię gwiazdy filmowej (Laura Smet) pozostawionej przez męża samej w ogromnym, jałowym domu. Pewnego dnia spotyka się z fotografem (Louis Garrel), którego zadaniem jest zrobienie jej sesji zdjęciowej do popularnego czasopisma. Rzecz jasna, na sesji się nie kończy. Para nawiązuje romans i przeprowadza się do jednego z hoteli na dwa tygodnie. Nie chcę za bardzo zdradzać fabuły, powiem jedynie, że romans ten nie kończy się pozytywnie, a w dodatku jego zakończenie jest zarazem rozpoczęciem nowego wątku trwającego już do końca filmu. Jak oceniam sam seans? Bardzo pozytywnie. Film wywarł na mnie ogromne wrażenie, w sumie to nawet zaskoczył - pewnie dlatego, że po
Marzycielach miałem zupełnie inne oczekiwania wobec kolejnego filmu. Brak tu tych humorystycznych akcentów, i dobrze. Garrel (bo oczywiście dla niego obejrzeliśmy film) pokazuje, że sprawdza się doskonale w roli zepsutego przez ideologię młodocianego buntownika, jak i amanta, artysty, fotografa.
|
Film jest w całości czarno-biały. Oldschool. |
Na uwagę zasługują oczywiście też role Carol i występującej później Eve. Ta pierwsza doskonale ukazuje postępujące szaleństwo, ta druga natomiast - śmiertelne oddanie partnerowi. Ciekawy kontrast. Tak jak napisałem wyżej, film jest przedstawiony w czerni i bieli. Jest to o tyle ciekawsze, że właściwie gdyby nie parę detali, ciężko byłoby umiejscowić go w jakimś konkretnym punkcie na linii czasu. Oczywiście, podkreśla to uniwersalizm produkcji. Nietrudno się domyślić, że gatunek filmu to dramat, a jest to w rzeczywistości dramat pełną gębą. Początkowa sielanka szybko przeradza się właściwie w piekło, grę niepokojących, dołujących wydarzeń, tragedii. Jeśli chodzi o pracę kamery - jest wyjątkowa. Ujęcia są ciekawe, pomysłowe, mamy wielokrotnie okazję dokładnie wpatrzeć się w twarze bohaterów wyrażające tysiące emocji, przez co łatwiej się w nich wczuć. U mnie 8 na filmwebie. Kolejny dowód na to, że warto zainteresować się kinem niszowym, bo często oferuje dużo ciekawszą rozrywkę niż mainstreamowe filmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz