Nie sposób zaprzeczyć temu, że Ghost Rider jest jednym z ciekawszych bohaterów nie tylko Marvela, ale i komiksu w ogóle. No bo serio, gościu w skórce, na płonącym motorze, z płonącą czaszką, łańcuchami w charakterze broni? Większość osób średnio obeznanych w komiksie z pewnością kojarzy tego najsłynniejszego z Ghost Riderów (a w sumie kilku ich było) - Johnny'ego Blaze'a, którego w filmowej adaptacji tej 40-stoletniej serii zagrał dość... ekhem, brawurowo, Nicolas Cage. O filmie nie będę się wypowiadał, bo zasługuje na solidnego klapsa, na przykład w dziąsło. Jeśli chodzi o komiksową wersję Blaze'a, to był to skurczybyk jakich mało, który w sumie mógłby być świetnym kumplem Wolverine'a (i w zasadzie mieli kilka okazji do spotkania) - nawet po utracie swych nadprzyrodzonych umiejętności łoił tyłki demonom aż się kurzyło. Serii nigdy specjalnie nie śledziłem, wyjątkiem było przeczytanie komiksu o genezie kolejnego z Riderów - Dana Ketcha; komiks w Polsce wywodził się z serii nazwanej Mega Marvel i w 2016 będzie obchodził swoje 20-stolecie.
Na poważniej zainteresowałem się bohaterem parę dni temu, gdy w końcu zdecydowałem się przeczytać jakieś zeszyty ze świeżo rozpoczętej serii zatytułowanej All-New Ghost Rider, co przy okazji jest elementem Marvel NOW!, czyli operacji mającej na celu odświeżenie różnych superbohaterów Marvela i marvelowskich supergrup, co przydarzyło się już np. X-Factor i Lokiemu.
Co najistotniejsze, pałeczkę łowcy dusz przejął kolejny świeżak - tym razem padło na Robbiego Reyesa, dorastającego gościa pracującego w warsztacie samochodowym, opiekującego się młodszym niepełnosprawnym bratem. Planem historii będzie do bólu niebezpieczna dzielnica Los Angeles, w której narkotyki, rozboje, haracze to problem codzienności. Nie będę zdradzał fabuły i kolejnych zdarzeń prowadzących do przemiany Robbiego w Ducha Zemsty, gdyż można się tego samemu dowiedzieć w jakieś 15 minut, co serdecznie polecam! W Reyesa znacznie łatwiej się wczuć niż w Blaze'a, jest w końcu zwyczajnym kolesiem, nic specjalnego go nie wyróżnia, poza trudnościami życia w miejscu, w jakim przyszło mu żyć. Scenariusz jest napisany sensownie, nie jest nadzwyczajnie ambitny, ale sprawia, że całość szybko się czyta. Rysunki Tradda Moore'a są bardzo kreskówkowe, ale nie powinny wadzić również fanom realizmu - są schludne, dopracowane, i mają "to coś". Ja póki co jestem dopiero po trzech zeszytach, ale na pewno sięgnę po więcej, ponieważ jest to obecnie jedna z przystępniejszych serii wychodzących regularnie i nie wymagająca ogromnej znajomości uniwersum (dzięki, X-Men). Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz