wtorek, 4 listopada 2014

New X-Men (2001-2004) - jedna z najlepszych rzeczy, które przydarzyły się komiksom

Pokaźny stos komiksów o mutantach zgromadzony jeszcze za czasów młodości mojego ojca, jarał mnie tylko na początku. Serio, taki zbiór komiksów tak ciężkich obecnie do dostania - okazja jak żadna inna. Pierwsze wrażenie i ekscytacja rozmyły się, gdy okazało się, że polskie wydawnictwa wybrały jakiś gorszy okres dla X-Menów, bo zaczynało się, no... nijak. Okej, Hellfire Club był ciekawy, a nawet saga o Dark Pheonix, która teraz jest sztandarem w historii tej serii, a jej echa ciągną się nawet do obecnie wydawanych komiksów. Problem leżał w tym, że później cała atmosfera siadła, pojawiły się jakieś dziwaczne motywy z kosmicznym Imperium Shi'ar, cały historia z Apocalypse, które choć w teorii ciekawe, miały jakieś nie do końca dorobione wykonanie. Ach, no i kreska była przeważnie obrzydliwa, bądź przynajmniej taką ją zapamiętałem.

Postanowiłem jakoś się zrehabilitować czytając którąś z nowszych serii (a jest ich naprawdę multum, praktycznie każdy mniejszy skład mutantów dostał swoją), która przy okazji byłaby dobra na start - nie musiałbym się przy tym bać o moją niewiedzę odnośnie jakichś wątków. Padło na najstarszą z najprzystępniejszych - tytułowe New X-Men. Absolutnie nie żałuję tego kroku, co więcej, sprawił, że cały ten nerdowo-komiksowy stuff bardziej mnie zajarał!

Twarze, które właściwie będą nam towarzyszyły przez całą serię. Gwiazdy pokroju Cyclopsa czy Wolverine'a mówią same za siebie.
Scenariusz do tej serii popełnił Grant Morrison, który maczał palce także w genialnym All-Star Superman, kilku przygodach mrocznego obrońcy Gotham, swoje 3 grosze dołożył także do Spawna. I o ile ze starych komiksów nie potrafiłbym wymienić jakiegoś scenarzysty, który szczególnie zapadł mi w pamięć, tak styl Morrisona i jego sposób prowadzenia fabuły podbiły moje serce z miejsca i na pewno wliczyłbym tego gościa w poczet swoich ulubieńców. Jeśli chodzi o samą historię, to przede wszystkim jest wielokrotnie bardziej angażująca od gniotu złotych 90s - położono tu ogromny nacisk na rozterki postaci, ich przemyślenia, które zdecydowanie górują tu nad scenami akcji. Nie jest to oczywiście wada, sprawia to raczej, że łatwiej wczuć się w całość, zwłaszcza nowemu czytelnikowi, bo, jak mówiłem, to odpowiedni moment na start, a wszystkie niuanse rozszyfrowują się z biegiem fabuły. Skoro fabuła jednego zeszytu mogła w całości dziać się w jakimś dziwnym barze, prezentując przy okazji komiczną, a przy tym poważną relację między Loganem a Summersem - coś musi być na rzeczy. Fajnie też, że pokazano ekipkę mutantów niekoniecznie normalnych wyglądem, których mutacja niekoniecznie "obdarowała", jak w przypadku innych homo superior.

 Kreska nie pozostawia wiele do życzenia, zwłaszcza, że w tworzeniu New X-Men brało udział kilku rysowników, tak więc każdy czytelnik powinien znaleźć sobie tę najbardziej odpowiednią i pasującą mu. Muszę jednak powiedzieć, że uniwersalnym określeniem stylu rysowania w tej serii jest jedno słowo - specyficzny.  Nie uświadczycie tu muskulatury greckich posągów - to znaczy, nie będą jej miały osoby, po których byście się tego nie spodziewali. Ach, lata 90'.

Ja już jestem po lekturze całości i, kurczę, naprawdę nie mam się do czego przyczepić! Okazuje się, że ostatnia dekada i parę lat wstecz, to czas rozkwitu dla komiksów w ogóle, ponieważ po lekturze New X-Men zacząłem czytać Astonishing X-Men, którzy póki co też są świetni! Niemniej jednak, to właśnie opisaną wyżej serię poleciłbym nie tylko starym wyjadaczom, ale także niewtajemniczonym, acz zainteresowanym. Znajomość uniwersum niewymagana, a fabuła i kreska na światowym poziomie. Czegóż chcieć więcej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz