poniedziałek, 10 listopada 2014

Wrażenia po finale Doctor Who

Ostrzegam, nie zamierzam oszczędzać na spoilerach. Formalności stało się zadość.

I, wooh, nawet się nie obejrzeliśmy, a tu już finał! Kto by pomyślał! Poważnie, strasznie szybko mi zleciał ten sezon. Jak go oceniam po obejrzeniu całości? Cóż, jak to zwykle z pierwszym sezonem nowego Doktora, było dość nierówno. Było trochę słabszych momentów, ale zdecydowanie ustępowały tym lepszym - Capaldi spisał się na medal i już w stu procentach jestem przyzwyczajony do odgrywanego przez niego Władcy Czasu. W pozytywnej ocenie całości jest duża zasługa finału, który w mojej opinii był jednym z najlepszych do tej pory!
Daleków nie uświadczymy, ale przynajmniej spotkamy innych starych znajomych.
W końcu dowiadujemy się kim jest enigmatyczna Missy. Serio, po obejrzeniu finału doszedłem do wniosku, iż można było to w jakiś sposób wydedukować. Jeśli jednak ktoś do tego sam nie doszedł (tak jak ja), to na pewno doznał niemałego szoku. Missy to Mistrz, a raczej Mistrzyni, bo zregenerował(a) się w kobiecą formę. Czyżby sugestia, że i naszego Doktora może to czekać? Fandom chyba by eksplodował. W sumie to zacząłem od końca, ale to chyba był najistotniejszy motyw całego sezonu. No więc pierwszy odcinek otwiera GE-NIA-LNA  sekwencja ze śmiercią pewnej postaci, po której następuje wizyta na jakiejś wulkanicznej planecie, co jest również ciekawym motywem. Misja zabójczego duetu (Clary i Doktora) będzie niebanalna, bowiem jej celem będzie wyciągnięcie kogoś z zaświatów - okej, tego jeszcze nie było. Daruję sobie opisywanie całej fabuły, której bieg w końcu doprowadzi do... Cybermenów w Londynie. A jakże. Jednak pomysł na przemianę ludzi w cyborgi także będzie oryginalny, bo będą to... ludzkie zwłoki opakowane w gustowną zbroję. Mistrzu, przechodzisz samego (samą?) siebie.

Bardzo podobały mi się wszelakie nawiązania do popkultury i samego serialu także - znajoma nam postać zaznaczająca, że "bowties are cool"; głowa cybermana z klasycznych serii, i wiele wiele innych. Missy okazała się być niezwykle charyzmatyczną postacią, która zwłaszcza w finale wprowadziła sporą dozę humoru, ale także, co ciekawe, tragizmu. Mianowanie Doktora prezydentem Ziemi (na czas zagrożenia) również wywołało niemałego banana na mojej twarzy. Zakończenie było niebanalne, pełne, nie pozostawiło niedosytu, a jedynie pobudziło apetyt na więcej. Scenka po napisach końcowych (nie wyłączajcie w ich trakcie!) zapowiedziała świetny odcinek świąteczny, który będziemy mogli obejrzeć za miesiąc z kawałkiem.

Czego chcieć więcej? Doktor Capaldiego mógł być gburem i mieć słabsze momenty, ale miał też bardzo dobre, do których zaliczyłbym dwuodcinkowy finał. Masa akcji, zwrotów w fabule, humoru. Doctor at his best.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz