piątek, 14 listopada 2014

Mannequin Neurose - Mannequin Neurose (1985)

Jestem świeżo po odsłuchu wyżej wymienionej EPki japońskiej grupy Mannequin Neurose i jednak bardziej niż na recenzję wzięło mnie na dość luźne przemyślenia - odkąd interesuję się jako-takim nurtem post-punkowym, nowofalowym, ogółem - wszystkimi pokręconymi krewniakami punku, nigdy jeszcze nie słuchałem grupy prezentującej swoją twórczością taki kierunek, jednak pochodzącej z innego miejsca niż Europa i Stany. Nie sądziłem, że to powiem, jednak jestem tak samo jak wy zaskoczony swoją opinią - okazuje się, że Japończycy też mieli swego czasu solidną scenę post-punkową, oczywiście w latach 80', na które przypadał rozkwit gatunku i wysyp post-punkowych potworków.


No więc to tyle z przemyśleń - co do samej EPki - jest kozacka jak mało co - w sensie, nic ostatnio nie porwało mnie tak jak to czteroutworowe dzieło. Od typowo nastawionego na bas riffu z wokalem podobnym do... Cerebral Ballzy (serio, sam się zdziwiłem) w pierwszym utworze, którego tytułu nie jestem w stanie napisać; poprzez Urabe, które ma jakiś sznyt Big Black z czasów Atomizera (o zgrozo) - wokalnie wciąż jest to zbolały lament do post-punku pozornie nieprzystający; po drodze napotykając Aomushi swoim biciem na perkusji zdolnym zmusić nasze serce do arytmii - wokal po raz kolejny udowadnia, że nie jest to spokojny i płaczliwy post-punk spod szyldu Joy Division; aż do Myoyaku, które włączyło mnie do grona wyznawców tego utworu. No bo serio, zaczyna się kultowym phaserem, który robi szum jakich mało. Prawdziwe party zaczyna się od momentu wejścia wokalu, który jest niepokojący, rozedrgany, podzielony na kilka warstw, zawodzi niczym rzucający zaklęcie. Jako że to dzieło Japończyków, od razu skojarzyłem go z przygodami Harry'ego Masona w Silent Hill, a bardziej z samą atmosferą tego porąbanego miasteczka i jego "piekielną", rdzawą wersją.

Tylko cztery kawałki, a wrażeń co niemiara. Przynajmniej dostałem nauczkę, że nie samą Europą i USA post-punk żyje. Już raz mnie Japonia oczarowała, przy okazji psychodelicznego Bo Ningen, które po części wygrało tegoroczną edycję Offa. Czekam na więcej, bo na pewno do niejednego jeszcze się przekonam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz