poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Wes Anderson, czyli awangarda w kinie

Odkąd mam filmweba, staram się patrzeć na filmy i seriale nieco bardziej pod kątem wykonania, nie tylko fabuły i bohaterów. Zacząłem zwracać dużo większą uwagę na szczegóły, które często burzyły mi obraz całości i odbierały mi radość z seansu. Denerwował mnie też fakt, że filmy, które oglądałem, w większości były nudną i przereklamowaną komerchą, tragicznymi horrorami i totalnie kiczowatym sci-fi. W końcu odważyłem się sięgnąć po coś innego niż zwykle i jakiś czas temu razem z dziewczyną postanowiliśmy zagłębić się w filmografię Wesa Andersona, bo z zasłyszanych opinii wynikało, że niezły z niego kozak w kwestii reżyserii. Czy naprawdę? Odpowiedź brzmi: jego filmy są dość nierówne, ale zawsze są powyżej przeciętnej.
Grand Budapest Hotel, czyli ostatnio najbardziej napompowany medialnie film Andersona.
Przygodę z jego filmami zaczęliśmy od Moonrise Kingdom (w polskiej wersji absurdalni Kochankowie z Księżyca) i już wtedy dało się zauważyć, że jego filmy są nietypowe. Najbardziej charakterystycznym motywem przewijającym się przez jego produkcje (nawet te najwcześniejsze) jest dzika, minimalistyczna estetyka, pełna zazwyczaj jednego motywu kolorystycznego przypisanego całemu filmowi. Wraz z nią występują nietypowe kadry i niemalże absurdalne, mające dodać dramatyzmu zbliżenia. W jego filmach wszystko jest pedantycznie poukładane, do bólu równe, ujawniające perfekcjonizm swego twórcy. Nie mam zamiaru rozwodzić się tutaj nad każdym jednym jego filmem (bo na pewno w końcu doczekają się swoich samodzielnych recenzji), jednak postaram się pokrótce przybliżyć odczucia związane z każdym z nich.
Moonrise Kingdom, komizm, absurd, perfekcjonizm.
Wyżej wspomniane Moonrise Kingdom oczarowało mnie klimatem, budowanym nastrojem i swą estetyką. Bohaterowie byli uroczy i rozbrajający, a fabuła całkiem zaskakująca i łatwa w odbiorze. Kolejnym strzałem był Grand Budapest Hotel, czyli film dość świeży, bo tegoroczny - był to strzał trafiony. Ponownie estetyka, tym razem jakby jeszcze widoczniejsza i bardziej porywająca. Fabuła ponownie przemyślana, intryga, tajemnica, pieniądze i legendarny hotel budowały niepowtarzalny nastrój. Na pochwałę zasługuje też obsada, bo ta jest gwiazdorska przez duże Gie.
Później zdecydowaliśmy się sięgnąć po jego wcześniejsze filmy, by jakoś odnotować ewolucję, która musiała następować w jego filmografii. Następnym wyborem był Genialny Klan - wyraźnie było widać, że wyjątkowy styl Andersona dopiero kiełkował, choć i tu pojawiały się te zabawne, przemyślane ujęcia. Brakowało wyżej wspomnianej estetyki (w tej notce nadużyję tego słowa), ale bohaterowie wciąż byli ciekawi, motor napędowy (Bill Murray w roli ojca marnotrawnego) fabuły nie najgorszy, w skrócie - bardzo dobry film.
Podwodne Życie ze Stevem Zissou, czyli mały zawód.
Następnie zdecydowaliśmy się na Podwodne Życie ze Stevem Zissou. Tu kolory i andersonowy styl (typowe dla niego przedstawienie postaci w pierwszych kadrach) wkraczały już na właściwe tory. Problem był taki, że film był... nudny, przynajmniej w mojej opinii. Owszem, był humorystyczny, motyw polowania na podmorski unikat w postaci rekina był fajny, ale ta produkcja strasznie mi się dłużyła i zdarzały się momenty trochę wciśnięte na siłę.
Bonus #1: może miałem zbyt wygórowane oczekiwania.
Bonus #2: Owen Wilson powoli zaczyna mnie denerwować.

Ostatni film Andersona, który oglądaliśmy, to Pociąg do Darjeeling - i tu już znaczna poprawa i większa satysfakcja. Wszystko było tu dopracowane, przemyślane, na swoim miejscu. Ponownie pomysł ze zrzeszającą się rodziną (jakby motyw przewodni), ale w dość nowatorskiej, indyjskiej scenografii. Jedną z głównych ról grał tutaj pociąg, który był pełen ciekawych osobistości, i który był motorem napędowym wielu żartów sytuacyjnych (na przykład całego zajścia z wężem, szalony pomysł). Obsada w dużej części niezmieniona, co w sumie wychodzi na plus, bo mamy szansę zobaczyć tych samych aktorów w różnych kreacjach (oprócz Owena Wilsona, którego w kolejnym filmie już chyba nie przetrawię). Andersonowego stylu stosunkowo niewiele, ale wszystko inne na swoim miejscu. Kawał dobrego filmu.

Wciąż jesteśmy w trakcie zapoznawania się z filmografią tego dość słynnego (ostatnio) reżysera, i w sumie nawet jeśli film nie jest specjalnie porywający, ciekawy, czerpie garściami z innych, to jednak zawsze jest w nim jakiś element, który zaskakuje. Zawsze stylistyka jest odmienna, pasuje do fabuły i bohaterów. Za to tego pana cenię. I już nie mogę się doczekać kolejnych filmów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz