sobota, 9 sierpnia 2014

Jak zostałem fanem "Doctora Who"

Doctor Who to serial kultowy. Takie motywy jak podróże w czasie i przestrzeni, soniczny śrubokręt albo niebieska budka telefoniczna zna chyba każdy, nie tylko fan science-fiction i seriali. Nie zamierzam się tu zagłębiać w historię serialu, stare serie (których jeszcze nie obejrzałem, ale niedługo nadrobię), tylko w serie powstałe od reaktywacji serialu w 2005 - udanej, trzeba dodać. Z ciekawostek - produkcja zgarnęła całą masę nagród dla, na przykład BAFTA, dla najlepszego serialu brytyjskiego, najlepszego scenariusza i aktora. Pierwszy odcinek wyemitowano w 1963 (w zeszłym roku serial obchodził okrągłą 50-tą rocznicę), a w postać Doktora póki co wcielało się 13 aktorów. I wcale nie zapowiada się na rychły koniec.
Christopher Eccleston, pierwszy Doktor po reanimacji serialu. Po prawej największe nemezis Władców Czasu - Dalek.
Pokrótce - serial opowiada o ostatnim Władcy Czasu, Doktorze Who z planety Gallifrey. Wszyscy mieszkańcy jego planety, jego pobratymcy, zginęli w Wielkiej Wojnie Czasu stoczonej swego czasu z Dalekami, największym nemezis Władców, solniczkopodobnymi robotami kierowanym przez kryjące się we wnętrzu ośmiornicopodobne stworki. Nasz protagonista w każdym kolejnym odcinku zmaga się z nowym przeciwnikiem, nowym problemem stanowiącym zagrożenie dla Ziemi, której poprzysiągł bronić. Oczywiście, w dużej części odcinków ponownie staje do walki z Dalekami lub na przykład Cybermenami, którzy również są jego odwiecznymi przeciwnikami, jednak w zaskarbionej sobie nienawiści Doktora stoją o klasę niżej od Złowieszczych Solniczek z Kosmosu. Drugim głównym bohaterem serialu jest TARDIS (Time And Relative Dimension(s) In Space) - niebieska budka telefoniczna, która słynie z tego, że jest większa w środku niż na zewnątrz. Nie jest oczywiście zwykłą budką, bowiem jest ona swego rodzaju statkiem kosmicznym i wehikułem czasu, drugim mózgiem naszego Doktora, nieodłącznym towarzyszem jego podróży. Budka ta stanowi motor napędowy każdej z wypraw Władcy Czasu, przenosi go to tu, to tam, od prehistorii, po wybuch Wezuwiusza. Może go również zabierać na inne planety, coby się nam Doktor nie nudził.
TARDIS.
Wracając jednak do moich wrażeń odnośnie serialu - przygodę postanowiłem zacząć z nowymi seriami, bo po prostu bałem się, że stare odrzucą mnie nieco archaicznymi rozwiązaniami, prymitywną mechaniką. Po sezonie pierwszym (przyjmijmy taką numerację) miałem raczej mieszane uczucia. Okej, wszystko było naprawdę pomysłowe, każdy odcinek wnosił coś nowego, Eccleston w roli głównej był zabawny, wzbudzał sympatię u widza, od samego początku chciało się mu kibicować. Nie podobały mi się natomiast kiczowatość efektów (okej, może się czepiam) i trochę drewniana z początku gra niektórych aktorów (sorry, Billie Piper). Przeglądając tumblra, czytając opinię na filmwebie nie poddawałem się i brnąłem dalej, bo wiedziałem, że w końcu całkowicie przepadnę. Aż tu nagle sezon drugi i w roli głównej David Tennant. I to był moment, od którego kompletnie przepadłem. Tennant w roli Doktora był genialny, zabawny, dziwny, często mówił totalnie od rzeczy, był inteligentny, błyskotliwy, szalony. Dokładnie taki, jaki powinien być główny bohater w takim serialu. Często też nabierał powagi, stawał się groźny, nieprzyjemny, budził respekt. Tennant uczynił Doktora postacią wielowymiarową, bardzo ludzką. Taką, z którą moglibyśmy się utożsamiać. Znacznie poprawiła się też pomysłowość względem odcinków, były one dużo bardziej różnorodne, przemyślane, dużo mniej bezsensowne (Slitheen?), było w nich więcej akcji, komizmu, jakby nowy aktor zaczął wszystko napędzać. Poprawiła się też gra aktorska, drugi sezon zwiększył rolę wielu postaci (o tobie mówię, Rose), co wyszło zdecydowanie na plus. I tak było właściwie niezmiennie aż do końca czwartego sezonu. W międzyczasie wprowadzono wiele nowinek, przewinęło się wielu kompanów Doktora, pojawiło się wielu nowych przeciwników (ach, Weeping Angels, genialna idea). Oczywiście, zdarzały się gorsze momenty (Love & Monsters, który totalnie mnie wynudził), ale całościowo było na bardzo wysokim poziomie.
David Tennant, IMHO najlepszy Doktor nowych sezonów.
Końcówka sezonu czwartego była też końcem roli Tennanta. Doktor regeneruje jedenasty raz (wiem co mówię) i w jego rolę od tego momentu wciela się Matt Smith. Jest to też moment, w którym serial przechodzi szereg zmian, staje się bardziej amerykański niż brytyjski, TARDIS zmienia nieco wystrój, a soniczny śrubokręt zmienia kolor z niebieskiego na zielony. Głównym założeniem było to, by produkcja stała się nieco bardziej przychylna nowemu widzowi. Od momentu reanimacji serialu minęły 4 sezony, nie każdemu musiało się chcieć przez nie wszystkie brnąć. W odcinkach pojawia się więcej akcji, rozwiązania stają się coraz bardziej zaskakujące, pojawia się więcej kilkuczęściowych serii odcinków mających ogromny wpływ na fabułę. Matt Smith jako Doktor również zjednał sobie całe rzesze fanów - podobnie jak Tennant był dziwaczny, szalony na swój sposób, momentami pociągająco błyskotliwy i zabójczo nieogarnięty (jednak w mojej opinii był o klasę niżej od niego).
Matt Smith, nienaganna muszka, nienaganna fryzura, Doktor jak się patrzy.
Ostatni sezon z udziałem Smitha to sezon siódmy. Co trzeba mu przyznać to to, że był bardzo pogmatwany, poruszał ważne dla fabuły kwestie, pojawiły się problemy, które echem będą się odbijały jeszcze długo, często odcinki były całkowicie niezrozumiałe. Obecnie czekamy na sezon ósmy, w którym pałeczkę Doktora przejmuje Peter Capaldi. Facet jest już znany z wcześniejszych wystąpień w serialu, zdarzyło mu się w nim zagrać na przykład mieszkańca starożytnego Rzymu.
Co mnie najbardziej urzekło w serialu? Totalna jazda bez trzymanki, jeśli chodzi o fabułę odcinków. Twórcy mają całkowitą dowolność w rozwiązaniach, od najdziwniejszych, po pozornie bezsensowne. Również przeciwnicy, z którymi zmaga się Doktor mogą powstawać w kółko, na nowo (choć po Slitheen już nic mnie nie zaskoczy). Motyw regeneracji głównego bohatera to dla twórców kura znosząca złote jaja. Widzów będzie przybywało, a coraz to nowi aktorzy będą wcielali się w głównego bohatera, dając mu nową osobowość, tworząc nowego Władcę Czasu. Serial porusza poważne tematy ukryte pod otoczką ratowania świata/galaktyki. Doktor to odludek, samotnik, odrzucony, bez rodziny i domu. Zmuszony jest błąkać się po galaktyce, borykać się z kolejnymi problemami. Liczne regeneracje i wcielenia mogą być symbolem problemu z własną tożsamością. Humor Doctora Who należy do jednego z moich ulubionych w dziedzinie kinematografii. Jest często bardzo prymitywny, często jednak jest wyrafinowany, abstrakcyjny, nierzadko nawiązuje do wszechobecnej popkultury. Doktor to bohater idealny, jak już napisałem wcześniej, szalony, inteligenty, niecodzienny, często dziecinny. Od pierwszych minut zdobywa naszą sympatię.
Twarze Doktora so far.
Na chwilę obecną jest to mój ulubiony serial. Zawsze byłem fanem science-fiction, a w takiej humorystycznej, quasi naukowo-komediowo-dramatycznej otoczce już na amen. Jest to właściwie serial idealny, bo przez brak ograniczeń jeden odcinek może budzić grozę, drugi może być w całości melancholijny, smutny, trzeci totalnie dowcipny i niepoważny. Nie mogę się doczekać nowego sezonu, którego premiera jest zaplanowana na końcówkę sierpnia. Jestem ciekaw jakim Doktorem będzie Capaldi i czym tym razem zaskoczą nas scenarzyści. Bo będą mieli ku temu wiele okazji.

P.S.
Cały fandom tumblrowy nie jest przesadzony, do bohaterów łatwo się przywiązać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz