czwartek, 17 lipca 2014

Zły człowiek, dobra małpa - "Geneza planety małp" (2011)

Przepadam za kinem Burtona, w tym także za "Planetą małp" z 2001 (choć spotykała się z ogólnym hejtem, bo sporo odbiegała od oryginału z 1968). Teraz w kinach można obejrzeć "Ewolucję planety małp", sequel "Genezy ...", więc było tylko kwestią czasu zanim tę "Genezę..." obejrzę. No i jakoś wczoraj nie miałem lepszego pomysłu, więc zabrałem się za ten film. Muszę też nadmienić, że mam tzw. "syndrom przysypiacza", mam tendencję do zasypiania na filmach, zwłaszcza jeśli oglądam je późno w nocy (tak było na przykład z "Wall*E'm", co wcale nie oznacza, że był nudny!". W przypadku wyżej wspomnianego filmu Wyatta nie zachciało mi się spać wcale, choć oglądałem go od 2:00 do 4:00. O czymś to świadczy, doesn't it?
Pytanie brzmi: kto tu jest antagonistą?
Film rozpoczyna się ogólną jatką w ośrodku badawczym. Uprzednio oczywiście poznajemy naszego głównego bohatera, Willa Rodmana, granego przez fantastycznego Jamesa Franco. Jest on naukowcem, który skupia się na badaniach nad serum mającym regenerować uszkodzone szare komórki. W przypadku małp (na których testują ten środek) - rozwija to ich inteligencję, przesuwa o krok naprzód w ewolucji. W przypadku ludzi - leczy Alzheimera. Willem kierują również  osobiste pobudki, gdyż jego ojciec cierpi na wyżej wspomnianą chorobę, co gorsza jest ona już w zaawansowanym stadium. Teraz już dochodzi do właściwej akcji, szympansica pozornie inteligentna dostaje szału, rozbija szybę i zostaje rozstrzelana przed oczami biznesmenów, którzy mieli pozwolić Rodmanowi testować na ludziach, a także wspomóc finansowo badania. Tym sposobem, bohater nie uzyskuje poparcia, ponadto wszystkie szympansy zostają uśpione. Oprócz jednego, rzecz jasna. Jest to dziecko owej zdziczałej szympansicy. Will postanawia przygarnąć małego naczelnego i zajmować się nim, zwłaszcza, że jest to dziedzic zmodyfikowanych już genów. W międzyczasie zdesperowany Rodman postanawia poczęstować swojego ojca niezweryfikowanym i nieprzetestowanym jeszcze do końca serum, co pozornie wychodzi mu na dobre.
Mały Cezar. Prawda, że słodki?
Od tego momentu akcja przenosi się jakiś czas później. Kolejnym z głównych bohaterów zostaje Cezar, teraz już bardziej wyrośnięty szympans, który wykazuje zaskakującą inteligencję, nawet jak na przedstawiciela naczelnych. I tutaj się zamykam odnośnie fabuły, bo nie mam zamiaru robić streszczenia filmu, a naprawdę warto obejrzeć go samemu. Czemu? Och, jest tak wiele powodów! Po pierwsze, film przedstawia idealną wizję tytułowego powstania planety małp. Widzimy jak w małpach i ich przewodniku (już można się domyślić któż to taki) stopniowo narasta wiedza, inteligencja, samoświadomość. W pewnym momencie Cezar wymawia już pojedyncze słowa, a przez cały czas posługuje się językiem migowym. W przeciwieństwie do filmu Burtona, małpy są wygenerowane komputerowo. Oczywiście, wygląd tych małp jest świetny, ale spierałbym się, czy tak bardzo lepszy od burtonowskich gości w gumiastych strojach. Gumiaste stroje miały swój klimacik. Były bardziej namacalne niż komputerowe szympansy.
A co do samych małp. Są bardzo małpie. Motion capture wyszło bardzo spoko, wszystkie ruchy naczelnych są płynne, żwawe, realistyczne. A aktorzy zagrali świetnie, Franco spisuje się w kolejnym już filmie na medal.
Cezar na spacerze. Nawet swetry nosi.
Dźwięk, cóż można powiedzieć o dźwięku. Małpie wrzaski, jak to małpie wrzaski - nic nowego. Muzyka jest w porządku, gra sobie gdzieś tam w tle, jak jest więcej akcji to narasta i idealnie pasuje do sytuacji. Na plus. Podoba mi się też głębszy sens tego filmu. Naprawdę ciężko tu stwierdzić kto właściwie jest dobry, a kto jest zły. Żołnierze pacyfikujący małpy, by ratować ludzi, czy małpy zabijające ludzi, by dotrzeć do wielkiego lasu. Granica zaciera się, jest niemal niewidoczna. Konkluzja jest taka, że planeta małp jest wytworem ludzi, karą za pychę człowieka i tzw. "zabawę w Boga". I jest to cholernie trafna konkluzja.
Wad jest właściwie niewiele. Wątek ludzkości i leczenia Alzheimera został potraktowany raczej po macoszemu. Mamy parę scen z ojcem Willa, i to tyle. Nic więcej, żadnych innych scen powiązanych z tym wątkiem. Nieco zmarnowany potencjał. Widać też po filmie, że jest to bardziej kino rozrywkowe. Więcej tu walk, efektownego naparzania się po głowach, bieganin, ucieczek. Typowo popcornowy film. Niemniej jednak bardzo mi się spodobał i na filmwebie dostał ode mnie mocną ósemkę. I zachęcił do obejrzenia "Ewolucji planety małp". Ale bardziej chyba do "Planety małp" z 1968.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz