Tego wieczoru miałem okazję obejrzeć ciekawy film o tytule widniejącym na samej górze wpisu, tak trafnie przetłumaczonym z oryginalnego "The Time Traveller's Wife". Fuszerkę odwaloną przez tłumaczy zostawię na inną okazję, ponieważ w przypadku tego filmu została dokonana jedynie na tytule. O czym opowiada ta produkcja? Głównym bohaterem jest facet, który rodzi się z chorobą genetyczną, która sprawia, że w totalnie losowych momentach swojego życia przenosi się w czasie. Nie ma on nad tym żadnej kontroli, jednak są pomniejsze aspekty, które mogą te podróże wywoływać, w tym wypadku np. picie alkoholu lub stresujące sytuacje. Jak podpowiada oryginalny angielski tytuł, po parunastu minutach wstępuje on w związek. A dzieje się to nie byle jak, bo spotyka w bibliotece (bo tam pracuje) kobietę, która pamięta starszą jego wersję, która odwiedzała ją, gdy była małą dziewczynką. Jakieś niejasności?
Fabułę zostawiam w spokoju, nie zamierzam robić tutaj streszczenia filmu, który notabene polecam obejrzeć, bo jest to produkcja wyjątkowa. Może nie jest do końca wyjątkowa, bo to właściwie ekranizacja książki, ale dla mnie, jako dla osoby, która owej książki nie przeczytała - jest wyjątkowa. Cały ten motyw z przenoszeniem się w czasie i to w losowych, kompletnie niezależnych od bohatera momentach dał twórcom filmu całe spektrum rozwiązań, dość nietypowych, nieszablonowych, które to twórcy w pełni wykorzystali. Jako osoba wyjątkowo i szalenie błyskotliwa jakoś przewidziałem niektóre z tych rozwiązań, ale patrząc na to okiem przeciętnego widza, mógłby on być naprawdę zaskoczony. Chwilę po ujrzeniu napisów końcowych dostałem od dziewczyny w swe eksperckie dłonie książkę, na której bazował film i muszę powiedzieć, że jej zakończenie jest dużo ciekawsze (nie, nie przeczytałem całej w ciągu kilku chwil). Ale to filmowe też jest niezgorsze.
Z bardziej technicznych aspektów, muszę przyznać, że urzekły mnie ujęcia. Były przemyślane i wykorzystywały w wystarczającym stopniu na przykład momenty znikania głównego bohatera. Również muzyka zasługuje na pochwałę, wyjątkowo oczarowało mnie "Love Will Tear Us Apart" w wykonaniu orkiestry. Gra aktorska - świetna. Eric Bana, znany na przykład z roli Bruce'a Bannera w filmie o Hulku z 2003 (który był w mojej opinii zmarnowanymi pieniędzmi) dawał radę w roli podróżnika, Henry'ego, nawet bardzo dawał radę. Podobnie Rachel McAdams (m.in. Irene Adler z "Sherlocka Holmesa" z Downeyem Juniorem) w roli żony naszego quasi-doctorowho'owego-time travellera.
Podsumowując - możecie powiedzieć, że romansidło. Że dramat. Że dla bab. Że wyciskacz łez. I wszystko to poniekąd prawda. Ale sam pomysł na fabułę jest bardzo oryginalny (to dotyczy raczej książki) i wszystko w filmie pięknie gra i działa jak należy. Polecam jak najbardziej. Na wieczór z dziewczyną idealny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz