niedziela, 7 września 2014

Do czego zmierza świat? - "Metro 2033"

Metro stało na mojej półce i się kurzyło już od jakiegoś roku. Ot tak, byłem sobie pewnego razu w antykwariacie i stwierdziłem, że kupię, bo i tak nosiłem się z zamiarem przeczytania go. Niestety, czasu zawsze jakoś brakowało, niczym topór kata wisiała nade mną Zbrodnia i Kara, albo na przykład Chłopi, i tak dopiero teraz, w te wakacje nadarzyła się niebywała okazja zaliczenia tej książki. A muszę przyznać, że zrobiła na mnie niemałe wrażenie i zaspokoiła chcicę fana klimatów post-apo i post-sowieckich.
Tak, to jest okładka, jakby ktoś miał wątpliwości.
Głównym bohaterem powieści jest Artem, młody chłopak mieszkający w jednej z bezpieczniejszych (na tyle, na ile bezpieczne może być ruskie metro po apokalipsie) stacji tytułowego moskiewskiego metra. Jest sierotą, jego rodzice zginęli, opiekuje się nim przybrany wujek. W momencie poznania Artem rozpoczyna się raczej kryzysowy okres dziejów stacji, bowiem nękana jest ona przez tzw. "czarnych". Wiadomo o nich tylko tyle, że są istotami niewiadomego pochodzenia, są czarni jak noc, a każde spotkanie z nimi to walka o przetrwanie, lub dopadający ich ofiarę obłęd. Wyjście jest jedno - strzelać we wszystko, co w najmniejszym stopniu nie przypomina homo sapiens. Oczywiście, w całość wchodzi wplątanie naszego młodego bohatera w swoistą przepowiednię, zlecenie mu misji, od której może zależeć los całego podziemnego labiryntu tuneli, ostatniej ostoi ludzkości w tym mrocznym, zimnym, obcym już człowiekowi świecie. Nie będę teraz zdradzał więcej fabuły (która niejednokrotnie was zaskoczy), opowiem raczej o tym, co mnie urzekło.
#1. Realność i namacalność świata przedstawionego. Czytanie tej książki nocą albo późnym wieczorem wiąże się z niemalże stuprocentową możliwością pojawienia się gęsiej skórki. Czytając opisy poszczególnych stacji, nowych, niezbadanych tuneli, autentycznie czujemy się jak ofiary tych tuneli. Z liter kolejnych stron zionie na nas rdza, wulgarne bazgroły napisane na ścianach przez pre-atomowych chuliganów, smród spoconych cielsk w ołowianych kombinezonach, krew, pleśń i chłodny powiew nieujarzmionego metra. Rozpad otaczającego nas świata jest przedstawiony tak rzetelnie, jak nigdzie indziej. Nie bez powodu zresztą, Głuchowski jest reporterem, który spędził trochę czasu w dotkniętych wojną i zniszczeniem punktach Izraela. Wie trochę o tragedii.

#2. Wstawki polityczne, struktura ludności i społeczeństwa. Poza ogólną dziczą i zbrodnią, w metrze istnieje też wiele ugrupowań politycznych, mniejszych lub większych. Poza istnieniem Hanzy, pojawiają się również takie grupy jak Polis (czyli właściwie żyjąca swoim życiem, najbardziej cywilizowana część metra), Linia Czerwona (nie muszę mówić co sobą reprezentują), czy całkiem interesująca, nadzwyczaj zaskakująca Czwarta Rzesza, z trójramienną swastyką jako symbolem. Mnogość, wielość, ogrom.

#3. Pewien mistycyzm, tajemniczość. Chodzi o m.in. stacje metra, które bezpośrednio oddziałują na umysł zwiedzającego. Dotykają jego... duszy. Bo w sumie, czy jakikolwiek bóg może istnieć w takim świecie?

#4. Przekaz filozoficzny/światopoglądowy. Jeśli w porę nie ogarniemy się jako gatunek rozumny, skończymy tak jak w powieści. Okazuje się, że sami jesteśmy sobie zagrożeniem, a najgorsze jest to, że nie mamy nad sobą kontroli. Rzecz w tym, że ewolucja w pewien sposób usiłuje zatoczyć koło, bo niedługo z powodzeniem przekształcimy się w naczelne popitalające po drzewach w poszukiwaniu dorodnego banana.

W skrócie, świetna powieść, fabuła momentami zbyt napompowana patosem, ale zaskakująca. Klimat wylewający się tonami. Świetni bohaterowie, dialogi. Sceny akcji trzymające w napięciu. Zakończenie dość enigmatyczne, ale dające nadzieję na więcej. Niestety, doszły mnie słuchy, że Metro 2034 to nieporozumienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz