poniedziałek, 24 listopada 2014

Miasto ślepców (2008)

Nie wiem czy poniższy hejt odniesie się bardziej do książki (której nie czytałem), czy może do tego, ekhem, wspaniałego filmu, z którym miałem, ekhem, przyjemność zapoznać się wczorajszego wieczoru. Ale zacznijmy od początku - tak jak powinno być. Przyjmijmy, że książka nie istnieje (jako, że jej nie czytałem). Przyjmijmy, że ten gówniany scenariusz i masa głupstw została popełniona przez scenarzystów filmu. 


No więc mamy sobie miasto, w którym ludzie zaczynają ślepnąć. Ot tak, ich oczy nie wydają się uszkodzone, same ofiary tej dziwacznej "choroby" po prostu widzą biel - i nic poza nią. Nie poznajemy imion żadnych postaci, możemy przypisać do nich jakiekolwiek - powiedzmy, że łatwiej się przez to z nimi utożsamić. W mieście - co oczywiste - wybucha totalny chaos, anarchia, bezprawie i ciemnota. Nikt nic nie widzi. Poza:
a) najgłówniejszą z bohaterek - tutaj graną przez Julianne Moore;
b) jakąś częścią społeczeństwa, która z reguły stanowiła w nim zazwyczaj prawo - siły specjalne, jakiś rząd, o którym nic nam nie wiadomo - ogół osób, które postanawiają całą oślepioną resztę zamknąć w szpitalu, i "niech sobie radzą sami".
Pośród tej pokrzywdzonej grupy jest oczywiście nasza protagonistka, która musi udawać, że nic nie widzi. Rozumiem, że może udawać przez strażnikami - w końcu udawała ślepotę, by do szpitala trafić z mężem. Ale po co udaje przed resztą pacjentów? Żeby co? Żeby jej nie zaatakowała banda szalonych ślepców? Ten motyw jest dla mnie dość niejasny, no ale okej. Później okazuje się, że w tym całym szpitalu znajduje się grupa nazi-niewidomych, którzy chcą całe żarcie dla siebie i będą szantażować naszą grupę popychadeł i wyłudzać od nich kosztowności w zamian za prowiant. Serio? Czy jesteście aż takimi idiotami, że potrzebne wam są do czegoś w TYM akurat momencie kosztowności? Kiedy, no, jakby świat się trochę sypie? Moja frustracja narasta. Juliane Moore wciąż ma 3 tony funu zgrywając niewidomą, zamiast wbić szefowi nazi-ślepców kosę w plecy na wejściu. No bo kto by zauważył, że coś jest nie tak? Skoro tak dobrze mogła udawać ślepą, równie dobrze mogłaby po cichu załatwić nemezis. 
Absurd sięga zenitu, gdy naczelny badass życzy sobie oddania kobiet w zamian za pożywienie. One, rzecz jasna, potulnie spełniają ich najbardziej zboczone fantazje, włączając w to Moore, która ironicznym trafem zadowala oralnie samego naczelnego badassa. Okej, co kto lubi. Nie będę się dalej rozwodził nad tą fabułą, która jest pomysłowa. Tak jest, mówcie co chcecie, ale pomysł zaczerpnięty z książki był bardzo obiecujący i pomysłowy! Ale zawiódł na całej linii, głównie przez takie niedociągnięcia, które nawet nie sposób wytłumaczyć. Najgorzej z tego wszystkiego wypadło zakończenie, które nie było satysfakcjonujące w żaden sposób. Okropnie mnie zawiodło, a jego otwartość... tfu, jaka otwartość. Bezsens był głęboki i przejmujący do szpiku kości. Okej, pochwalić trzeba ujęcia i kolorystykę - były naprawdę świetne i dawały jakieś poczucie prawdziwej beznadziei i szarości. Całkiem nieźle wypadła muzyka, i, jak wspomniałem wyżej, sam zamysł i idea całej fabuły. Drugie dno też jest całkiem sensowne - zbyt duże przywiązanie do materii prowadzi do zguby. Te małe plusy to za mało, by uratować ten film zabity przez detale.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz