środa, 7 stycznia 2015

Wielki Brat patrzy - Rok 1984

Tytuł oryginału: Nineteen Eighty-Four
Rok wydania: 1949
Autor: George Orwell
Gatunek: antyutopia/dystopia
Kraj: Anglia

 Dawno dawno temu, żyli sobie ludzie. Był to przełom roku 1948 i 1949, zatem egzystowali niemal sześć dekad temu. Rok 1984 był dla nich równie odległy, jak dla nas obecnie 2051. Zapewne wyobrażali sobie latające samochody, bądź po prostu... szybsze samochody (zważając na to, jakie były one wtedy), wieżowce wysokie do samych niebios, możliwość komunikacji z osobami przebywającymi na drugim końcu globu, i inne cuda niewidy. Podobnie jak my teraz - z tym, że nasze wizje już w niewielkim stopniu dotyczą wynalazków czysto użytkowych. Proszę, wynajdźcie latającą deskorolkę, która przyda się do... niczego. Ot, będzie. Po co? Nie wiem. Polecam podcast ObsessionOctopusa o podobnej tematyce - w dużo bardziej rozbudowany sposób przedstawia absurd, w którym zmierza globalna myśl techniczna.

Wracając do tematu - prócz oświeconych i ścisłych umysłów pierwszej połowu XX wieku, istnieli także pesymiści (choć nasuwa się raczej pojęcie "realiści"), dla których przyszłość malowała się w ciemnych barwach. Skupiali się raczej na sytuacji politycznej, ustrojach, kształcie społeczeństwa w nadchodzących latach, zamiast tego, czym będziemy przewozić swoje szanowne cztery litery w przyszłości. Do takich ludzi należał George Orwell, którego prywatne doświadczenia (kontakt z jakże humanitarnym, hurr durr, stalinizmem) popchnęły do spłodzenia Roku 1984, o którym tutaj mowa.

Świat w powieści dzieli się w zasadzie na trzy strony konfliktu, które (tylko na papierze) toczą ze sobą wojnę, której żadne z nich (nawet po zawarciu sojuszu z którąś stroną) nie jest w stanie wygrać. Ot, taki wieczny bój, który na nic właściwie nie wpływa, bo granice wciąż są stałe. Główny bohater, Winston Smith, ma (nie)przyjemność prowadzić tramwaj zwany życiem w hamerykańskiej części globu, tak zwanej Oceanii, do której należą obie Ameryki, Królestwo Brytyjskie, południowa część Afryki, a także nikomu-nie-potrzebna-i-pełna-stworzeń-które-z-chęcią-Cię-pożrą Australia. Miastem, w którym toczy się akcja, jest oczywiście Londyn. No przecież nie Sydney, geez.

Smith jest urzędasem, któremu dane jest wprowadzać poprawki do wszelkich dokumentów, gazet, czasopism - dba, aby na papierze wszystko się zgadzało i było zgodne z tym, czego życzy sobie Wielki Brat, którego rękami i nogami jest Partia. Brzmi znajomo? Ekhem, R.., ekhem,osj...ekhem, a. Bo tak, prawem obowiązującym w Oceanii jest zmienność przeszłości. Czasy minione i informacje z nimi związane bez krzty zażenowania nagina się na korzyść Partii. Tępy motłoch, który ślepo wierzy w idee głoszone przez władzę, nawet nie zauważa jakichkolwiek różnic. Gorzej - być może zauważa, jednak propaganda osiągnęła poziom, w którym to przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie muszę mówić, że każdy z obywateli jest inwigilowany za pomocą specjalny teleekranów, które są telewizorami działającymi w dwie strony. Przesyłają użytkownikowi obraz (nie inny niż propagujący system), ale też obserwują wszystko stojące w polu widzenia takiego urządzenia. Nagrywa również dźwięk, jest w stanie wyczuć puls i wykryć najdrobniejsze zmiany w mimice. Komunizm wersja hard.

Winston nie należy do miłośników Wielkiego Brata. Ba, nietrudno się domyślić, iż z całego serca nienawidzi tworu politycznego, który kieruje ludem. I bardziej niż jakikolwiek inny szary "Towarzysz" ma świadomość krętactwa, którym z zapamiętaniem posługuje się państwo. Jedyną rzeczą trzymającą go przy życiu jest świadomość istnienia tzw. Braterstwa, z którym chciałby się związać, a które jest podziemną organizacją, której celem jest obalenie władz. Chciałoby się wierzyć, że jego cel zostanie spełniony. Że stary świat runie pod gruzami, narodzi się nowy, w którym 2+2 rzeczywiście jest równe 4, a nie - tak, jak życzy sobie tego partia - 5 (co jest czysto metaforycznym dowodem na wszechmoc WB). Niestety, od pierwszych słów zapisanych na pierwszej stronie łatwo się domyślić, że Winston toczy nieomal konflikt tragiczny. Bo jak inaczej nazwać moc takiego systemu, niż tylko boską?

Nigdy nie przepadałem za książkami, w których aspekt polityczny jest silnie wysunięty na pierwszy plan, zatem podchodząc po raz pierwszy (bo z przyjemnością przeczytałem dwa razy) do lektury obawiałem się pewnej monotonii i licznych nudnawych regułek i zasad działania rządu w 1984. Okazało się jednak, że ten pionier antyutopii jest na swój sposób polityczną powieścią fabularyzowaną, a poniekąd także psychologiczną. Przez większość czasu, zamiast opisywać Oceanię i Wielkiego Brata (co paradoksalnie wypadło świetnie i w żaden sposób nie nużyło, a podkreślało tragizm całości), Orwell skupił się na walce Winstona z propagandą, którą wciskano mu siłą do gardła, aż by się nią przypadkiem nie zakrztusił i nie popełnił myślozbrodni. Walka ta, ma rzecz jasna charakter wewnętrzny, nie uświadczycie tutaj akcji rodem z Kamieni na Szaniec. Smith jest realistą, który w dodatku jest sam, a najmniejszy wyraz destrukcyjnych zapędów względem tyranii Wielkiego Brata zakończyłby się dla niego ewaporacją. Co z tego, że wzrokiem szukałby indywidualistów, skoro oni najczęściej nie przeżywali długo i kończyli w niebycie. Nawet w przeszłości nie istnieli. Ziemia teoretycznie nigdy ich nie nosiła.

Aspekt psychologiczny okazał się moim ulubionym, w dodatku tym, na którym autor skupił się najbardziej. W ciągu nie więcej niż 300 stron we wnętrzu Smitha dzieje się więcej niż w niejednej powieści wojennej. Dodajcie do tego zaskakujący rozwój akcji w ostatnich paru rozdziałach, by otrzymać satysfakcjonujące, acz nie zwiastujące pozytywnej przyszłości bohatera zakończenie. Opis świata przedstawionego, wszystich departamentów i ministerstw, kolejnych świąt celebrowanych ku czci WB, wypadł równie jaskrawo. Świat przedstawiony jest wyjątkowo łatwy do narysowania w wyobraźni, rzetelnie przedstawiony i niesamowicie czytelny. Czytając, ma się wrażenie, że tam rzeczywiście wszystko jest w czerni i bieli. A nawet jeśli nie jest, to na pewno takim widzi to główny bohater.

To jedna z tych książek, po których cieszysz się, że żyjesz w kraju w jakim żyjesz, jakkolwiek gówniany by on nie był. Najlepsza książka jaką czytałem.

Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz