niedziela, 4 stycznia 2015

Surrealizm według świętego Lyncha - Głowa do wycierania

Tytuł oryginału: Eraserhead
Rok wydania: 1977
Reżyseria: David Lynch
Gatunek: surrealistyczny
Kraj: USA

Z Lynchem miałem styczność tylko raz (oczywiście, aż do momentu obejrzenia filmu) - przy okazji oglądania Twin Peaks, które już wtedy uznałem za dzieło wyjątkowe, jednak wbrew uprzednio zasłyszanym opiniom o stylu tego reżysera - wyjątkowo mało surrealistyczne. Owszem, drugi sezon uchodzi za najdziwniejszy sezon jakiegokolwiek serialu kiedykolwiek (fun fuct: jest znacznie gorszy od pierwszego), pojawiają się wątki "paranormalne", fabuła w końcu osiąga dość dziwną kulminację, a kończy się w jeszcze bardziej niezrozumiały sposób. Odkryłem jednak powód odarcia TP z tego słynnego surrealizmu - fakt bycia serialem. W teorii produkcja miała trafić do mas i być zwyczajnie emitowana w telewizji dla ludu, który lubił się raczyć serialami. I owszem, o jej "elitarności" świadczyła dziwność, która nie musiała każdemu się podobać, jednak "unormalnienie" całości uczyniło Twin Peaks dziełem przystępnym przeciętnemu widzowi.

Niedosyt wrażenia, którego oczekiwałem pierwotnie po tym dziele Lyncha, mogłem zaspokoić jednak na długo potem - nocą z 31.12 na 01.01.2015. Tak jest. Spędzałem Sylwka jak nerd. I tak, surrealizm w trakcie seansu zaczął mi bokami wyłazić. Ale o czym jest to wiekopomne dzieło, któremu wystawiłem... DZIESIĄTKĘ NA FILMWEBIE? Tak, rzadko to robię.

Głównym bohaterem tego niemal 40-stoleteniego filmu jest Henry (Jack Nance). Facet mieszka w silnie zindustrializowanym (a może postapokaliptycznym?) mieście, którego nazwy nie znamy. Któregoś dnia (dziwnym trafem, akurat wtedy zaczyna się właściwa akcja), po powrocie do domu zostaje zaproszony na obiad do swojej partnerki, Mary. Jej rodzina to istni Adamsowie - nie-wiadomo-czy-jeszcze-żyjąca babcia, lekko nerwowa matka, hej-ho-zapalczywy ojciec, no i rzeczona Mary, która jest, no.. dziwna. No i Henry, który mówi niewiele w trakcie całego spotkania. A właściwie przez cały film niewiele. Możliwe, że nawet dwudziestu linijek bym nie naliczył. Kulminacyjnym punktem tej wizyty jest oznajmienie głównemu bohaterowi, iż jest ojcem. Ba, już jest dawno po ciąży i dzieciak gdzieś tam sobie jest.

A i rzeczony berbeć to nie jest jakiś tam szaro-bury bachor. Wygląda raczej jak dinozaur, choć ma w sobie wiele z obcego. No, zmutowany jest i do człowieka to raczej nie jest podobny. Ale trudno, urodził się i nie ma co płakać nad rozlanymi plemnikami - trzeba się związać i zapewnić dzieciakowi jakąś opiekę rodzicielską. Długo ta sielanka nie trwa i koniec końców, Henry zostaje z nim sam, co jest w mojej opinii istotą do interpretacji tego dziwacznego filmu (o czym więcej napiszę trochę niżej). W międzyczasie dostrzega dziwną kobietę z wypchanymi policzkami we własnym kaloryferze (?), dzieciak choruje, a Henry ma wizje o nadzwyczajnie wielkich plemnikach/robakach i dziwnym facecie operującym dźwigniami w jakiejś fabryce. Jeśli tak podejdziecie do tego filmu - opisowo - najprawdopodobniej nic z niego nie wyciągniecie. Ja popełniłem ten błąd na początku, na szczęście szybko poprawiłem swój pogląd czytając chociażby wywiady z reżyserem, co polecam zrobić od razu po seansie.

Więc o co tu, kurczę blaszka, właściwie chodzi? Pierwsze sceny nie przedstawiają Henry'ego wracającego do domu, o nie. Te sceny są istotne dla właściwej, przyziemnej fabuły, owszem. Pierwszym obrazem jest człowiek przełączający dźwignie i wprawiający tym w ruch coś, co wygląda na planetę/planetoidę. Symbolizm tego wydarzenia sięga zenitu i po krótszym namyśle niezwykle łatwo skojarzyć tę postać z demiurgiem, arystotelesowskim Pierwszym Poruszycielem. Następnie po raz pierwszy pojawia się plemnikopodobna istota wychodząca z ust głównego bohatera. Osobiście nie potrafię rozszyfrować jej znaczenia, jednak wielu twierdzi iż jest... grzechem. Jest to symbol spowiedzi, Henry oczyszcza się wyznając grzech. Jaka jest prawda? Nie mam zielonego pojęcia, i to jest najwspanialsze. Co wydało mi się najbardziej logicznym wytłumaczeniem to to, że wiele ze scen ma charakter oniryczny - precyzując, są to koszmary. W tym wypadku, bohater lęka się bycia ojcem, najprawdopodobniej braku spełnienia w roli głowy rodziny, nieudacznictwie, porażce i niemożności utrzymania żony i dziecka.

I tu pojawia się pierwszy, ogromny i chyba najistotniejszy plus tego filmu - wielorakość możliwości interpretacji. Biorąc pod uwagę klasyczne dla Lyncha symbole przewijające się w jego stylistyce (na przykład światło i ciemność, jako symbole dobra i zła) można stworzyć pewien schemat tego, o czym właściwie opowiada Eraserhead - jednak będzie to tłumaczenie szczątkowe i kastrujące ten film, bowiem powinno się podchodzić do niego bez uprzedzeń i utartych wzorców. Każdy jeden element tej produkcji ma własne, ukryte znaczenie, pod co podchodzi chociażby numerologia filmu i tłumnie pojawiająca się liczba 13.

Jeśli chodzi o grę aktorską, to tutaj absolutnie wypadła mistrzowsko - Jack Nance jako Henry jest wiecznie zagubiony, zgarbiony, taki bezradny i bezsilny, jakby otaczający go świat złapał go w garść i wykręcił na
lewą stronę.
 Podobnie rzecz się ma z Charlotte Stewart (która grała Mary), której obłęd spowodowany uciążliwym macierzyństwem wprost wylewa się z ekranu. Klimat filmu jest nie-ziem-ski. Jest ohydnie, brudno, obskurnie, czarno-biało (serio, film jest w całości w takich barwach), przygnębiająco i samotnie. Surrealistyczny aspekt filmu zrobił na mnie ogromne wrażenie i pomimo pewnego powiewu starociem - wciąż robi niezłą sieczkę z umysłu, zwłaszcza zmutowany potomek głównego bohatera.

Ale czemu 10/10? Nie wiem. Tak poczułem. Nawet teraz, po kilu dniach od obejrzenia, wciąż nurtuje mnie fabuła tego filmu i o czym on właściwie opowiadał. Być może zawsze będzie dla mnie tajemnicą. Być może któregoś dnia obudzę się z eureką na ustach. Wiem jednak, że jego depresyjny, zagadkowy i duszny klimat już na stałe zachował się w mojej pamięci.

Ocena: 10/10


P.S.
Tak, postanowiłem teraz przy postach dawać krótką notkę o podmiocie wpisu, a także ocenę zamieszczoną na samym końcu. Teraz jest bardziej profesjonalnie i rzeczowo, ha.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz