Całe półtorej (!) minuty w zasadzie niewiele wyjaśnia, ale właściwie każde z 7 (!) ujęć wnosi coś ciekawego (a dla internautów - godnego przeróbki). No więc całość otwiera niesamowite ujęcie czarnoskórego szturmowca na pustynnej planecie, którą najpewniej jest Tatooine. Swoją drogą, scena ta na pewno wielu z was przyprawiła o zawał serca i w sumie to była ostatnią rzeczą, której bym oczekiwał po trailerze Star Warsów. Wiele głosów odezwało się, że J. J. Abrams (który sprawuje pieczę nad całością, a któremu też się dostało od fanów jeszcze zanim jakaś zapowiedź filmu się ukazała) za wszelką scenę kierował się poprawnością polityczną, która jest do wyrzygania lansowana w mediach. Jak było naprawdę? Kij wie, ale pojawienie się legendarnej już dla sagi planety wróży całkiem obiecująco.
Chwilę potem - jakiś dziwaczny robocik będący odległą pochodną R2-D2, turla się po pustyni. Skojarzenie z Wall-Em jakoś samo mi się nasunęło, a bajkowość tej sytuacji może wyjaśnić przynależność marki do Disneya. Nie bójcie się, fani, Piraci z Karaibów wyszli z tego samego gniazdka.
Następnie jakieś mroczniejsze klimaty - tym razem grupka szturmowców w dość ciemnej scenerii. Jak wiadomo, akcja filmu będzie toczyła się na wiele lat po upadku Imperium, aczkolwiek jego niedobitki dawały się we znaki Nowej Rebelii jeszcze przez długi czas - zaznajomieni z papierową stroną uniwersum na pewno mają tego świadomość. Ach, no i tutaj można się do czegoś przyczepić (jeśli się chce). Szturmowcy już nie są smutasami, teraz są uśmiechnięci. No, taki design, co poradzić. Dla mnie spoko.
Kolejna jest jakaś laska na pancernym ścigaczu - niby nic, ale znowu Tatooine. Sokole oczy z internetu już dopatrzyły się wpadki, bowiem kształt pojazdu zmienia się w zależności od ujęcia - przyjrzyjcie się sami.
I nareszcie - eskadra X-Wingów - to jest to, na co czekali wszyscy fani ekipy niszczącej Gwiazdę Śmierci. Tutaj mamy okazję zobaczyć te symbole nowoczesnych technologii nisko przelatujące nad jakimś zbiornikiem wodnym. Pierwsza myśl - mniej bagniste Dagobah, w ostateczności Yavin IV, na którym Luke założył swoją akademię Jedi wiele lat po Nowej Nadziei. Mogę się założyć, że żaden z tych typów nie jest trafny.
O, kolejne ujęcie wywołało największy flejm - widzimy sobie jakiegoś mrocznego gościa w czarnej szacie (najpewniej Sitha) włączającego miecz świetlny, którego design jest, cóż... budzi mieszane uczucia. No bo niby przywodzi na myśl klasyczne średniowieczne miecze, ale w zasadzie po co to komu? Brawa dla Abramsa za odwagę, no bo ciężko wprowadzić coś zaskakującego do wyglądu miecza świetlnego, no nie? Ale podwójnej klingi Exara Kuna/Dartha Maula i tak nic nie przebije, przykro mi.
Końcówka to już cud, miód i orzechy. Stary dobry Sokół Millennium, zapewne z Hanem Solo i (miejmy nadzieję, he he) Chewbaccą na pokładzie. Po tej scenie łezka zakręciła się w oku niejednego fana starej trylogii, mnie jednak wciąż nurtuje jedno - czy stary Han Solo będzie takim kozakiem jak młody Han Solo? Miejmy nadzieję!
Jeśli chodzi o moje oczekiwania, to mam nadzieję, że Abrams zrobi swoje jak należy - po prostu. Może manipulować na Starwarsowym trzonie, może zaskoczyć mnie czymś nowym i świeżym, byle bez przesady. Chciałbym poczuć znów klimat poprzednich filmów (najlepiej tę baśniowość starej trylogii), przy jednoczesnym pójściu z duchem czasu. Trzeba przyznać, że gruba sprawa leży w jego rękach i spartolenie jej sprowadzi na niego wieczyste potępienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz