wtorek, 5 sierpnia 2014

Off Festival 2014 - 31.07 i 01.08 (część 1)

Najlepsze wydarzenie muzyczne mojego życia. Mówcie co chcecie, eksperci, stali bywalcy Offa i innych festiwali. Klimatu nic nie pobije, tak samo line-upu. Bawiłem się jak nigdy dotąd, wybacz, Mikołaju Ziółkowski. Ale zacznijmy od początku, postaram się w skrócie opisać każdy dzień i co mi się najbardziej podobało. Jazda!

31.07.2014
Tego dnia ja i moja dziewczyna opuszczaliśmy wspaniałą Gdynię. Zakupiliśmy dodatkową dobę na polu namiotowym, aby wcześniej jakoś się ogarnąć z rozbiciem się, poznać trochę pole i miejscówkę i mieć wszystko z głowy wcześniej niż inni. Pociąg (niestety) wyjeżdżał o 9:32 (pominę fakt, że miałem zaledwie 6 minut na dobiegnięcie ze wszystkimi torbami, śpiworem i bagażem na peron, co było OKROPNIE wyczerpujące, ale co udało mi się zrobić), a na miejscu mieliśmy być o 19:55. Podróż zleciała całkiem szybko, przeczytałem książkę, słuchałem muzyki i bezcelowo gapiłem się w okno. Pod koniec trasy, gdzieś w okolicach Sosnowca (ależ się zdziwiłem) była jakaś awaria na torach i musieliśmy trochę czekać, więc w Katowicach byliśmy trochę po 20. Byliśmy już nieźle stryrani, widzieliśmy, że padało, więc wizja rozbijania namiotu jawiła się nam jako najgorsze piekło. Nie ogarnialiśmy też skąd jedzie festiwalowy bus, wiec wzięliśmy taksówkę, której kierowca nieźle nas skroił. Przynajmniej dotarliśmy. I tu się zaczyna najgorsza partia całego wydarzenia - rozkładanie namiotu. Zawsze marzyłem, aby robić to w czasie burzy, będąc zalewanym wodą, stojąc w błocie. Nareszcie miałem okazję tego doświadczyć. Jak już weszliśmy do środka to okazało się, że źle to zrobiliśmy i jest krzywo i trochę tropik nam przeciekał. Ku własnej satysfakcji, olaliśmy to, ogarnęliśmy się i poszliśmy spać z brakiem nadziei na pozytywne wrażenia z całego festiwalu.

01.08.2014
Pierwszy dzień Offa. Chleb z nutellą, mycie się (prysznice były całkiem fajnie usytuowane i wszystko sprawnie szło, jedyny problem taki, że po godzinie 8.00 robiła się kolejka na 40 metrów i stała tak do 15.00), czytanie, relaks, McDonald's, a potem w końcu koncerty. Na pierwszy ogień wybraliśmy The Dumplings, których mieliśmy zobaczyć już na Openerze, niestety się struli i nie mogli wtedy przyjechać. Teraz brzmieli bardzo fajnie, bardzo elektronicznie, dance'owo, przyjemnie.

Następnie Cerebral Ballzy, czyli punk prosto z Ameryki. Grali hardcorowo, punk w stylu lat 80', wokalista wydawał z siebie momentami zabawne dźwięki, ale również na plus.

Potem Kaseciarz, widzieliśmy ich drugi raz, pierwszy był na Openerze. Wciąż garażowo, nieco psychodelicznie, rockowo, bez zmian,

Następnie przerwa na piwo, a zaraz potem poszliśmy posłuchać Perfume Genius. Koleś zapowiadał się świetnie, ale dość szybko się zwinęliśmy, bo wydawało nam się to zbyt spokojne, żeby nie powiedzieć - smętne.

A potem Black Lips, czyli dla nas koncert dnia. Słuchałem ich zaledwie parę razy, ale było bardzo skocznie, żywo, hałaśliwie, melodyjnie. Garażowo i psychodelicznie, podobnie jak Kaseciarz, ale tutaj wszystko było jakby bardziej dopracowane, różnorodne. Pod koniec bolały nogi - wyznacznik dobrej zabawy.

Następnie przed 22:00 poszliśmy na Oranssi Pazuzu. Muzykę, którą grali nazwałbym psychodelicznym metalem. Choć byliśmy nieco zmęczeni, gibaliśmy się hipnotycznie jak cała reszta słuchaczy. Również nie żałuję.

Jeszcze przed Neutral Milk Hotel (który był raczej najsłynniejszym zespołem całego dnia) zajrzeliśmy na Scenę Eksperymentalną w celu posłuchania Protomartyr, opisywanego jako post-punk. W sumie nie było to bardzo post-punkowe, zabrakło pogłosu, głośniejszego basu, ale przynajmniej zaspokoiliśmy ciekawość.

No i w końcu, Neutral Milk Hotel. Koncert bardzo mi się podobał, podobnie jak nagrania, którymi się sugerowałem, ale niestety wyszliśmy trochę wcześniej, bo jeszcze wtedy nie byliśmy przyzwyczajeni do długiego chodzenia po koncertach i już trochę mieliśmy dość. Ale brzmieli bardzo fajnie, zagrali moją ulubioną piosenkę z ich repertuaru, "Gardenhead, leave me alone", więc byłem usatysfakcjonowany. Bogate instrumentalia, banjo, trąbki, a nawet facet grający na pile na plus.

Koniec pierwszego dnia, resztę opiszę w następnym poście, bo już teraz przeraża mnie ilość tekstu!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz