niedziela, 12 października 2014

Is there life on Mars? - "Kontakt" (1997)

Z wielu stron napływały do mnie głosy polecające mi ten film, jako, o dziwo, ambitny (wbrew swej tematyce). Jako fanatyk filmów o obcych i wszystkich pochodnych science fiction, nie poczułem większych oporów przed obejrzeniem tworu Roberta Zemeckisa (który w temacie sci-fi siedzi po uszy - przykładem może być chociażby Powrót do przyszłości). Nie spodziewałem się wybuchów, abdukcji, bliskich spotkań "któregośtam" stopnia. I dobrze, bo obcy mają tu charakter zdecydowanie symboliczny.
Plakat filmu.
 Film otwiera fantastyczne ujęcie na naszą "ukochaną" planetę. W tle słyszymy pocięte i totalnie przemieszane odgłosy przemijających losów ludzi na Ziemi - trochę wypowiedzi prezydentów, trochę ulicznego zgiełku - ot, życie. Niedługo potem poznajemy główną bohaterkę Kontaktu - Ellie Arroway (Jodie Foster). W pierwszych scenach jest jeszcze dzieckiem. Wychowana jedynie przez ojca całkowicie zagłębia się w świat sygnałów, odgłosów, fal radiowych, nasłuchiwania i kosmosu. Ów prolog ma dość dramatyczne zakończenie, jednak już za moment przechodzimy do właściwego czasu i miejsca fabuły. Ellie jest już poważaną osobą w świecie nauki, a jej pasja ani na trochę nie wygasła - wręcz przeciwnie, teraz jest pielęgnowana jeszcze dogłębniej, niemalże maniakalnie. Celem Ellie jest odkrycie życia pozaziemskiego na podstawie sygnału, który do tej pory jeszcze nie został nadany. Nasza pani naukowiec boryka się z problemami finansowymi i dość sceptycznym przełożonym, jednak w końcu wkracza na właściwe tory i uzyskuje warunki odpowiednie do badań. Nie muszę chyba mówić, że niedługo potem odebrany zostaje sygnał, którego znaczenie jest raczej enigmatyczne, ale od pierwszych chwil sugeruje "obcość" zjawiska.

Ellie, jak to naukowiec, raczej sceptycznie podchodzi do kwestii Boga, bo i ona ma ogromne znaczenie dla fabuły filmu. Wątek romansu z uduchowionym Palmerem Jossem (Matthew McConaughey) dodaje całości smaczku, bo obie postacie ostro ścierają się ze sobą na planie metafizycznym (który dla Ellie właściwie nie istnieje). Zakończenie filmu jest, pomimo swoistego "wyjaśnienia", wieloznaczne i niejednowymiarowe. Można je przypisać zarówno do stricte naukowej części filmu, jak i tej duchowej, reprezentowanej przez Jossa.

Z łatwością można zarzucić Kontaktowi schematyczność. Bo owszem, jest przerażająco wręcz schematyczny. Jak w każdej produkcji tego typu, i tu musiała się znaleźć ekipa sceptyków, maniakalne dążenie do sukcesu, ogólna niewiara i sprzeciw ludzkości. To było rzeczywiście łatwe do przewidzenia, jednak mające miejsce w odpowiednim punkcie fabuły, rozegrane sensownie.

Kino dotyczące istot pozaziemskich wkroczyło dla mnie na wyższy poziom wraz z obejrzeniem tego filmu. Uznaję, że sami obcy nie muszą nawet pojawić się na ekranie, by zagadkowość, namnażające się pytania i interesujące zabiegi budowały klimat ogromnej tajemnicy. A co do samych obcych? Ludzkość zdecydowanie nie jest gotowa na przyjęcie do wiadomości możliwości ich istnienia. Okazuje się, że wiemy zbyt mało o nas samych. Siedzi w nas równie wiele nieodkrytych tajemnic, które mogą być równie zaskakujące.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz